i takie moje przemyślenia:
Ciało nie jest osobne o tego co wokół mnie - drzewa zużywają dwutlenek węgla, który wydycham i oddają tlen, który wdycham. Niezależnie od tego jaką przyjmę dietę - jem czyjeś ciało. Cząsteczki tworzące moje komórki były kiedyś marchewką, królikiem, glonami, kolonią bakterii, drugim człowiekiem, skałą, materią podróżującą przez wszechświat.
Moje ciało też jest jedzone. Dopóki żyję pozostaję w nieustającej komunii z siecią istot żywych. Po śmierci moje ciało też będzie źródłem materii i energii dla innych organizmów.
Moje ciało jest wariantem ciał przodków - przyjaciół i wrogów, dobrych, złych, obojętnych, odważnych i tchórzliwych, empatycznych i okrutnych, mistycznych i przyziemnych. Wynikiem tysięcy miłości, małżeństw z rozsądku, gwałtów, najlepszych decyzji w życiu i przelotnych pomyłek. Ciało nosi w sobie przodków, ich doświadczenia i przekształca je zgodnie z tym co dzieje się w moim życiu.
Ciało jest doskonale niedoskonałe - zaskakująco funkcjonalne i nigdy nie wystarczająco dobre. Za słabe, zbyt obolałe, podatne na choroby, ale dzięki temu uczestniczy w tej sieci wymiany materii i energii. Nie jest, nie było i nie będzie sterylne. Każdego dnia negocjuje siebie jako całość w kosmicznej zupie przenikających się znaczeń.
Ciało na barykadzie jest częścią barykady. Ciało ograniczane przez instytucje, przez własną niemoc, przez okoliczności. Ciało uwielbiane i pogardzane. Ciało zignorowane. Ciało zabrane w czarnym worku. Bierzcie i jedzcie z niego wszyscy - mikroby, grzyby, bakterie, drzewa, trawy, insekty, gady, ptaki, ssaki.
To może na razie tyle, bo teraz czas poćwiczyć, żeby nie przegadać ciała ;)